Branża VC jest hermetyczna i uchodzi za elitarną. Obraca się w niej dużymi pieniędzmi i realizuje niezwykle ciekawe projekty. Wśród jej reprezentantów występuje ciekawe zjawisko – osoby, które do niej trafiają zaczynają czuć się lepsze. Arogancję czuć na callach i w mailach, start-upy są traktowane protekcjonalnie, bo to one przychodzą po kapitał. Jest to jednak niezwykle krótkowzroczne, bo funkcjonujemy w systemie naczyń połączonych – bez spółek fundusze przestaną egzystować.
Moja dotychczasowa kariera zawodowa jest ciekawy zbiegiem doświadczeń właściwie z każdej strony ekosystemu start-upowego. Zanim stworzyliśmy obecny fundusz Venture Capital, zbudowaliśmy międzynarodowy start-up, wcześniej była to spółka doradcza świadcząca usługi corporate finance (wyceny, M&A, IPO), była też agencja marketingowa obsługująca m.in start-upy, a nawet kancelaria prawna. Z kolei w ramach pierwszego VC działałem już dekadę temu. To holistyczne ujęcie pozwoliło mi dość dobrze zrozumieć interesy każdej ze stron, ale przede wszystkim to, że jest to ekosystem par excellence, który bazuje na wizerunku, zaufaniu, merytoryce i rekomendacjach. Nigdy nie wiadomo jak potoczy się los i gdzie będzie się za 5 lat. Warto o tym pamiętać – zwłaszcza, gdy ma się dobrą passę.
Venture Capital ma swoją specyfikę. To fundusz podejmuje wiążącą decyzję, komu chce powierzyć kapitał. Wiele osób – zwłaszcza na początku swojej drogi w tej branży – ulega fałszywej pokusie, że skoro do niej trafiły, są w jakiś sposób wyjątkowe. Ciężko stwierdzić, na czym ta wyjątkowość polega, bo owszem jest to trudna branża, trzeba rozumieć biznes, prawo, ekonomię, czuć trendy, czytać ludzi i oczywiście skutecznie pozyskiwać środki od inwestorów i jeszcze skuteczniej lokować je w zespoły, by osiągać zwroty. Na początku drogi jednak do sukcesów jest daleko, zwłaszcza, że branża ta jest dość powolna. Codziennie jest jakiś pożar, cały czas coś się dzieje, ale jeśli porówna się okres od wykonania pracy do uzyskania zwrotu kapitału do większości branż usługowych – jest to naprawdę długi czas. Co ciekawe wspomniane poczucie wyjątkowości może dotyczyć każdego, od asocjaty przez pryncypała na partnerze kończąc.
Początkowo jest ono niegroźne, bo napawa dumą, pozytywnie oddziałuje na ego, natomiast z czasem coraz bardziej przeradza się w arogancję. Ta z kolei objawia się na wiele sposobów. Niegrzeczna i chaotyczna komunikacja, niespełnione obietnice, odwoływanie spotkań bez przyczyny. Pojawia się ten słynny instynkt łowcy – ja poluję w końcu na jednorożce, ja decyduję. Fakt – mamy niezwykle mało czasu, który jest naszym najważniejszym aktywem, analizujemy tysiące projektów rocznie – spotkamy się zatem z wybraną grupą osób, z 98% propozycji nie skorzystamy, jednak nie oznacza to, że możemy zachowywać się jakbyśmy pozjadali wszystkie rozumy. Niezwykle urzekł mnie ostatnio jeden z partnerów cenionego funduszu, który podczas bardzo ważnego spotkania dla spółki (projekt ich życia), której grzecznościowo pomagałem, żarł (nie jadł – żarł) ostentacyjnie na videokonferencji sphagetti, siorbiąc ze smakiem. Czasy elevator pitchy, gdzie ktoś ma jedyne 30 sekund w życiu, by zainteresować fundusz, poza największymi tuzami tego świata, raczej odchodzą do lamusa.
Dlaczego wzajemny szacunek jest ważny? Ostatnio w jednym z artykułów dot. sektora finansowego mignęło mi bardzo trafne stwierdzenie „Just because you’re successful, it doesn’t mean you need act like a dick”. Biorąc pod uwagę fakt, że świat inwestycyjny jest mały, relatywnie często trafia się na te same osoby. Founder, który miał nieciekawy pomysł, może następnym razem przyjść z czymś, co nas zachwyci. Jeśli jednak nie potraktujemy go z szacunkiem, nie tylko nie przyjdzie, ale też powie na wszelki wypadek wszystkim znajomym, co o nas myśli. Jest to ważne właściwie na każdym etapie od zachowania na spotkaniach, po sposób wyrażania krytyki, na ewaluacji kończąc. Jeśli pomysł się nie spodoba, można powiedzieć, to idiotyczne, nie ma przyszłości, kończymy spotkanie. Można też subiektywnie ocenić, że nie jest to spójne z naszą strategią, uzasadnić dlaczego i zarekomendować zmiany bądź inny fundusz, który może być bardziej zainteresowany tematem. Reakcję w tym przypadku łatwo antycypować.
Patologiczne zachowania są częstsze tam, gdzie sektor inwestycyjny jest wciąż na wczesnym etapie rozwoju. Przewaga first timersów i zalew zewnętrznego kapitału sprawiają, że rynek musi zostać przesiany. Potrzeba czasu. Najlepsze fundusze dawno odrobiły tę lekcję, bo zaczynały lata temu i wciąż są aktywne, tworząc kolejne, bardziej specjalistyczne wehikuły. Reszta bezpowrotnie zniknęła. Start-upom życzę, żeby trafiały głównie do najlepszych. Bufonom dziękujemy.
Zdjęcie autorstwa The Lazy Artist Gallery z Pexels