Będziemy Was wspierać na wielu polach – smart money to nasz fundament. Marketing, networking, finanse, to tylko część obszarów, w których specjalizuje się nasz fundusz. Start-up naiwnie zgadza się w pełni szczęścia, które pryska tuż po inwestycji, a VC odzywa się raz na kwartał z prośbą o raport. Dlaczego to robią?
Smart money jest w Polsce niemal jak yeti. Wielu o nim mówi a mało kto widział. Jest pierwiastek nadziei, bo część aktywnych funduszy faktycznie potrafi je dać. Trzeba być jednak szczerym – statystycznie to wciąż rzadkość. Czytając to, każdy start-up powinien zastanowić się, czy chce sięgać po pieniądze z VC, bo to finansowanie kosztuje. Z jednej strony jest to szereg zobowiązań wobec inwestora, z drugiej – koszt oddanych udziałów i ich zmieniającej się wartości w czasie. Jeśli za tym kapitałem stoi realna wiedza – pomoc w pozyskiwaniu kolejnych rund, wsparcie strategiczne, network – odpowiedź jest prosta – warto. Jeśli jednak zachodzą uzasadnione wątpliwości, czy aby na pewno powyższe rzeczy będą miały miejsce, lepiej raz jeszcze zastanowić się nad alternatywami – friends & family, finansowaniem dłużnym czy choćby crowdfudingiem udziałowym. Oczywiście trzeba to dostosować do specyfiki danej działalności i sytuacji, ale biorąc pod uwagę fakt, że od tej decyzji często nie ma krótkoterminowego odwrotu – musi być ona przemyślana.
Po co te wszystkie obietnice?
Zastanawiając się, dlaczego VC to wszystko obiecują, trzeba zdać sobie sprawę z faktu, że jak na każdym innym rynku te podmioty konkurują ze sobą. W Polsce wciąż trwa klęska urodzaju – historycznie jest najwięcej działających VC, pieniądze płyną a statystyki rosną. Każdy chce inwestować w najlepsze przedsięwzięcia – problem w tym, że ich liczba jest ograniczona. Najbardziej perspektywiczne spółki mogą wybierać spośród ofert, więc trzeba przekonać je do siebie. I właśnie tutaj jest pies pogrzebany – często warunki są identyczne, ponieważ pochodzą od funduszy działających w ramach tego samego programu i możliwości są delikatnie mówiąc ograniczone. Bardzo podobna wycena, te same zapisy w umowach inwestycyjnych, zbliżone perspektywy na przyszłość. Co zatem wybrać?
Tutaj właśnie pojawia się mityczne smart money i zaczyna się overpromising. Sprzedaje się piękną wizję wspólnej przyszłości, pokazując konkretne przykłady, a momentami nawet szczegóły. Wszystko wydaje się być spójne, doświadczenie partnerów się zgadza – innymi słowy, brak podstaw ku temu, aby było inaczej. Podejmując ostateczną decyzję, wybiera się te zespoły, które zaoferowały najciekawszą formę współpracy, bo przecież kapitał wszędzie jest podobny. Partnerzy opowiadają więc to, co founderzy chcą usłyszeć, a problemy zaczynają się po podpisaniu umowy.
Nagle ten najbardziej chętny do współpracy zarządzający, wciąż nie może znaleźć czasu, by odebrać, oddzwonić lub odpisać na SMS – o mailach już nie wspominając. Wsparcie – jeśli jakieś w ogóle jest – bardzo szybko wygasa. Kontakt jest sporadyczny, nawet zrobienie zmiany umowy u notariusza czy przegłosowanie uchwały przez radę nadzorczą jest niezwykle dużym wyzwaniem. Ożywienie pojawia się dopiero przy rozpoczęciu kolejnej rundy finansowania, ale zamiast pomocy wyraźnie rysuje się odrębność interesów spółki od funduszu. Wtedy dopiero założyciele zaczynają żałować swojej decyzji.
Zaakceptować realia…
Kluczowe jest to, by uzmysłowić sobie jakie są realia rynkowe przed zawarciem umowy. Świadomość pewnych zachowań spowoduje, że nie pojawią się iluzoryczne oczekiwania. Faktem jest, że wiele VC nie daje kompletnie żadnego smart money. Podmioty te odgrywają raczej rolę pasywnego wspólnika, wobec którego powstaje szereg zobowiązań w zamian za wniesiony kapitał. Można to albo zaakceptować, albo jeśli spółka ma taką możliwość – faktycznie szukać tych VC, które pomagają, a ich founderzy to potwierdzą.
Faktem jest również to, że zaangażowanie partnerów jest zmienne w czasie i nie jest demokratyczne. Im lepiej wiedzie się spółce i ciekawsze są jej perspektywy na tle całego portfela, tym ich wsparcie jest większe. Im spółka gorzej performuje, tym telefon odzywa się rzadziej aż bezpowrotnie zamilka. Różnice dotyczą też samych partnerów, którzy opiekują się daną grupą spółek – część jest bardziej kontaktowa, część mniej – zależy na kogo się trafi.
Ważny jest również sam etap życia funduszu, który determinuje pewne wybory. Część paradoksalnie jest najbardziej aktywna w czasie budowy portfela i wtedy najwięcej poświęca spółkom, ponieważ tylko w tym czasie otrzymuje management fee od inwestorów i może pozwolić sobie na utrzymanie dużego zespołu o komplementarnych kompetencjach. Dodatkowo pokrywa się to z faktem, że często tuż po alokowaniu całego kapitału partnerzy skupiają się fundrisingu środków do kolejnego funduszu, więc ich doba staje się jeszcze krótsza. Inni z kolei mogą mieć cały ten proces poukładany inaczej i najpierw inwestują, a później skupiają się w pełni na rozwijaniu perełek ze swojego portfela. Niezależnie od tego, jak ten proces może wyglądać, wniosek jest ten sam: starajmy się wybierać najlepsze VC, jednak miejmy świadomość jakie są najpowszechniejsze praktyki, to pozwoli zracjonalizować oczekiwania i najlepiej wpłynie do rozwój spółki.
Zdjęcie autorstwa Karolina Grabowska z Pexels